Sunday, May 22, 2011

Fun arrivals, czyli wszędzie dobrze ale "w domu" najlepiej ;)

Baku, day 1:

Back in Baku. Finally! After a struggle with my visa, cancelled flights, days on trains.... And just when I thought that nothing else could possibly go wrong... my luggage stayed behind in Kiev. Brilliant! Looking forward to another visit to the airport and lengthy talks with the airport officials.... 

By the way. My returns to Baku are never boring. You can almost count on it, that something unexpected will take place. If the flight is not 12 hours delayed, there will be someone on the plane who will lit a cigarette... ;) or someone who will decide to have a cigarette just as they are waiting to board the plane. Sometimes there are no major attractions, however.  Just a man or two who request a glass of 'cay' (tea) just before the plane takes off ;)

This time, everything went relatively smoothly, until I realised that my luggage has not arrived. One of the airport workers send me to a guy dealing with luggage lost in transit. I don't remember whether I have ever dealt with someone so unpleasant before. Real chauvinistic prick, I should say. It is incredible, how they can make you feel as if you were doing something wrong just by being there! And that you should be happy that they are even speaking with you about your suitcase. As if he was someone so incredibly important and so amazingly powerful that he can make your suitcase disappear forever! I hope he won't be there when I come back to pick up my luggage.

So yeah, good to be back!

Baku, day 2:
Called the airport, my luggage still not there. I reckon it may be a beginning of the old good 'mañana' game.

Baku, day 4:
Yeah! My suitcase is here :) And surprisingly, all the airport staff were quite pleasant today :) Luckily, I did not have to deal with the same guy as before. 


.................................


Pierwszy dzień w Baku:
Po wielu dniach spędzonych w pociągach pomiędzy Poznaniem, Warszawą i Gdańskiem, nie wspominając już Londynu, po zawirowaniach wizowych, zepsutych walizkach i anulowanych przelotach, w końcu udało mi się dotrzeć na miejsce! Ale co by nie było zbyt łatwo, walizka postanowiła mi się zawieruszyć gdzieś pomiędzy Warszawą i Baku. Pewno to dlatego, że mieli tylko 6 godzin w Kijowie na przeniesienie jej z warszawskiego samolotu do tego zmierzającego do Baku. Cóż, tak bywa.

Tak sobie myślę, że moje powroty do Baku, zawsze są okraszone jakimiś urozmaiceniami. Jeśli nie ma dwunastogodzinnego opóźnienia, to z pewnością ktoś zapali fajkę na pokładzie ;) A jesli nie na pokładzie, to tuż tuż przed wejściem do samolotu! Ale zdażają się nudniejsze dni, gdzie jedyną atrakcją jest pasażer domagający się szklaneczki czaju zanim samolot zdąży oderwać się od ziemi ;)

Tym razem wszystko szło prawie jak po maśle, do czasu aż się okazało, że moja waliza nie zdążyła na ten sam samolot co ja. Pan przerzucający tobołki z jednego wózka na drugi kazał mi się skonsultować z chłopakiem od bagażu zagubionego w tranzycie. No i ówże chłopak okazał się bucem nie z tej ziemi! Rasowy szowinista! Zachowywał się tak, jakby był panem i władcą w swoim dziale tranzytów, który jest na tyle potężny, że może sprawić, iż moja walizka zniknie na zawsze! Mam nadzieje, że nie będę musiała rozmawiać z tymże bucem, jak już walizka doleci.

Tak więc, powroty do Baku bywają urocze.

Dzień drugi:
Po walizce wciąż ani widu, ani słychu. Ma być 'zawtra'. Ciekawe ile potrwa ta zabawa.


Dzień czwarty:
Upragniona chwila nadeszła szybciej niż się spodziewałam ;) Walizko! Jakże miło Cię było odebrać z lotniska :) Nic mi nie zginęło, nikt mi nie dogryzał, nie kazał płacić żadnej kary...a muszę przyznać, że oczekiwałam najgorszego, czyli rachunku za przechowanie bagażu ;)

No comments:

Post a Comment